Indie obrały kierunek na suwerenność technologiczną. Rząd Narendry Modiego chce uniezależnić kraj od technologii pochodzących z innych państw, szczególnie zaś – ze Stanów Zjednoczonych. Czy to dobre dla demokracji?
Swadeshi, czyli technologiczna samowystarczalność, lub – jak to lubimy mówić w Europie suwerenność technologiczna, to cel, który rząd premiera Indii Narendry Modiego bierze całkowicie na serio.
W październiku szef resortu spraw wewnętrznych Amit Shah poinformował publicznie, że przełącza się na usługę Zoho Mail, dostarczaną przez indyjską firmę Zoho Corp. Wcześniej podobne decyzje ogłosili już minister ds. rozwoju IT i elektroniki Ashwini Vaishnaw oraz minister edukacji Dharmendra Pradhan. Na platformie, jak donosi magazyn “Foreign Policy”, jest już ok. 1,2 mln pracowników agend rządowych.
Formalnie demokratyczny, praktycznie zaś nacjonalistyczny rząd Modiego chce uniezależnić kraj od uczestnictwa w globalnym porządku cyfrowym, którego układ dyktują przede wszystkim Stany Zjednoczone. “FP” przypomina, że już w przeszłości administracja premiera promowała platformy alternatywne wobec rozwiązań z USA, jak Koo (odpowiednik Twittera / X), czy też Sandes (zamiennik WhatsAppa, który jest w Indiach szalenie popularny).
Dla Indii zależność od innych krajów w zakresie nowych technologii to cyfrowa kolonizacja. Przejście na technologie rodzime może jednak wiązać się nie z większą demokratyzacją i samodzielnością, jak by to miało miejsce w założeniu w przypadku Polski, która jest całkowicie skolonizowana przez USA i tamtejsze Big Techy, ale z dokręcaniem śruby społeczeństwu obywatelskiemu i zwiększeniem kontroli nad tym, co dzieje się w infosferze.
Niezależność maską dla autorytaryzmu
Nie brakuje przykładów państw, które ideę niezależności technologicznej wykorzystują do zwiększenia kontroli nad obywatelami. Rosja, Chiny, na których Moskwa bardzo często wzoruje się i wdraża zbliżone rozwiązania, a teraz Indie – wszystkie kraje łączy to, że kontrola nad technologiami staje się narzędziem sprawowania władzy nad społeczeństwem dla rządzących.
Zarówno w Rosji, jak i w Chinach silnie umocowane w państwowej propagandzie są tezy o tym, że Zachód chce dominować w każdym aspekcie życia i dyktować warunki polityczne oraz gospodarcze. Indie nie są od tych narracji wolne – wprost przeciwnie. Rząd Modiego chętnie sięga po nie, aby pokazywać swoją samodzielność, ale też w celu ułatwienia wdrażania w Indiach usług cyfrowych pozwalających na szerokie gromadzenie danych o obywatelach i podporządkowanie ich wykorzystania celom politycznym.
“Foreign Policy” zwraca uwagę na instrumentalizację technologii przez rząd Modiego, który od 2014 roku doprowadził do polaryzacji społecznej, wzrostu nastrojów antymuzułmańskich i obudzenia się nacjonalizmu, który nie jest gotów na borykanie się z krytyką w ramach demokratycznego dyskursu.
Partia Modiego doskonale odnajduje się w mediach społecznościowych, które w Indiach stanowią arenę walki politycznej, a także inspirację do ataków na mniejszości i krytyków rządu. Jednak, nie tylko to ugrupowanie jest w social mediach obecne – w rzeczywistości cyfrowej zanurzona jest cała sfera polityczna w Indiach.
Ugrupowanie, z którego wywodzi się premier, ma jednak według doniesień medialnych do swojej dyspozycji m.in. 5 mln grup (!) w komunikatorze WhatsApp, które służą mu jako główne narzędzie propagacji przekazu politycznego. Jednocześnie, w kraju nie są rzadkością ataki na niezależne media i tłumienie działań opozycyjnych – do czego wykorzystywane przez władzę są algorytmy pozwalające na miękką, choć bardzo efektywną kontrolę tego, co stanowi dominujący przekaz w infosferze.
Zmiany w prawie i konflikty z Big Techami
Przez lata Indie powoli wprowadzały regulacje w sferze cyfrowej zmierzające do ograniczenia samowoli wielkich firm technologicznych z USA i przejęcia kontroli np. nad infosferą.
To z jednej strony – z perspektywy krajów demokratycznych, takich jak w większości państwa członkowskie Unii Europejskiej – dążenie uzasadnione po prostu chęcią samodzielnego stanowienia o sobie, bez przymusu podporządkowywania się amerykańskim wpływom (np. w zakresie tego, jak świadomość społeczną i życie polityczne kształtują algorytmy wielkich platform).
Z drugiej jednak strony, kiedy przyjrzymy się temu, czego domagały się na przestrzeni lat Indie, zobaczymy zagrożenia dla demokracji – jak np. w wypadku żądania od platform, by oddawały organom ścigania na życzenie dane użytkowników, co równie dobrze może posłużyć do ścigania poważnych przestępców, jak i nękania opozycjonistów. W przypadku żądania dostępu do danych przez indyjskie organy, dodatkowo gorącym tematem była likwidacja szyfrowania końcowego – obecnie również debatowana na forum unijnym, jedynie z inną zasłoną, bo w Brukseli argumentem dla de facto likwidacji e2ee jest konieczność ochrony dzieci przed przestępcami grasującymi na platformach społecznościowych.
Według think-tanku Carnegie Endowment for International Peace, Indie próbowały też wywierać na platformy presję dotyczącą tego, w jaki sposób powinny moderować treści o charakterze politycznym (jak łatwo się domyśleć, chodziło o taką moderację, która będzie korzystna z punktu widzenia polityki Modiego).
Iluzja ochrony danych i faktyczna kontrola
Indie obiecują, że suwerenność technologiczna to zwiększenie ochrony danych obywateli. Podobny argument wysuwają Chiny i Rosja. I jakkolwiek w krajach demokratycznych rzeczywiście można w ten sposób zwiększyć ochronę danych i prywatności obywateli i obywatelek, to otwartym pozostaje pytanie, czy dotyczy to jedynie amerykańskiego biznesu i służb USA, czy też ochrony przed dostępem do danych ze strony własnego państwa.
To pytanie, które warto zadawać również w Polsce – z jednej strony ochrona przed wykorzystywaniem danych przez wielki biznes i przed potencjalnym dostępem do nich dla służb obcego państwa, z drugiej – nieskrępowana zdolność ich analizowania i dostęp do informacji o obywatelach po stronie rządowych instytucji i innych jednostek podporządkowanych władzy.
Oprócz inwigilacji płynącej spoza granic państwa, zarówno tej instytucjonalnej jak i komercyjnej, zagrożeniem zyskującym na znaczeniu jest inwigilacja ze strony władz danego kraju.
I tu Indie nie pozostają bierne – już teraz dysponują regulacjami, które pozwalają państwu na ogromny dostęp do danych obywateli i ich szczegółową analitykę, która ukierunkowana jest na wspieranie decyzji politycznych i przekłada się na możliwość sprawowania bezpośredniej kontroli nad tym, w jaki sposób funkcjonuje społeczeństwo.
Technoautorytaryzm ma dwie twarze – jedna związana jest z zależnością od innych państw, druga – ze skrętem autorytarnym wspieranym przez nowe technologie po stronie tego, kto w imię demokratycznych wartości domaga się suwerenności.
Warto w tej dyskusji rozważyć obie strony.