Jak Elon Musk psuje debatę publiczną?

Elon Musk – kontrowersyjny miliarder, właściciel Tesli, X i SpaceX, przekonany, że przyszłość ludzkości to Kosmos. Innowator-celebryta, a może polityczny manipulator – kim tak naprawdę jest człowiek, który niedawno pojawił się na wiecu Donalda Trumpa?
Elon Musk
Donkey Hotey / Flickr

Elon Musk – kontrowersyjny miliarder, właściciel Tesli, X i SpaceX, przekonany, że przyszłość ludzkości to Kosmos. Innowator-celebryta, a może polityczny manipulator – kim tak naprawdę jest człowiek, który niedawno pojawił się na wiecu Donalda Trumpa?

Elon Musk jednym jawi się jako obrońca wolności słowa, innym – jako niebezpieczny polityczny agitator, generujący podziały w społeczeństwie.

W dzienniku “Financial Times” w sierpniu ukazał się ciekawy artykuł Hannah Murphy o jego wpływie na demokrację. Szerzej sylwetkę Muska i kulis przejęcia przez niego Twittera przedstawiła już Gosia Fraser w dziesiątym odcinku podcastu TECHSPRESSO.CAFE.

Gdzie są granice wolności słowa?

Gdy w 2022 r. kupił Twittera za 44 mld dolarów, miał opinię innowatora-celebryty, znanego szerzej z PayPalla, Tesli czy Space X.

W sieci zawrzało. Musk postanowił walczyć z “uprzedzeniami”, jakie jego zdaniem pojawiały się dotychczas w “liberalnym” serwisie i zapowiedział, że od teraz Twitter stanie się “politycznie neutralny”.

Według przedsiębiorcy, takie działanie miałoby zdenerwować zarówno prawicę, jak i lewicę, zaś samą platformę uczynić miejscem “zasługującym na publiczne zaufanie”. Wielu obawiało się jednak, że w praktyce na Twittera zawita więcej chaosu czy mowy nienawiści – i obawy te okazały się słuszne.

Musk zamienił serwis w swoją propagandową tubę, co – jak słusznie zauważa Eli Paliser – dobitnie pokazuje, “dlaczego globalna agora (dosł. globalny “rynek miejski, ale agora brzmi lepiej – aut.) nie powinna być własnością firmy z Doliny Krzemowej”.

Musk przeciwko wszystkim

Przedsiębiorca zaczął zatem wykorzystywać Twittera do promowania niebezpiecznych treści – i to na skalę globalną. Zdążył popaść w konflikt z Unią Europejską, australijskim rządem oraz wzbudzić gniew brytyjskich służb i polityków. W Brazylii pozwolił działać popularnym, skrajnie prawicowym profilom. Na europejskim gruncie nie tylko określił zamieszki w Wielkiej Brytanii mianem wojny domowej i skrytykował premiera za ich tłumienie, ale też udostępnił dezinformację opublikowaną na koncie powiązanym ze skrajnie prawicową, antyimigrancką partią Britain First.

Efektem było 1,7 mln wyświetleń – a to i tak mniej, niż uzyskało podane dalej przez niego deep fake’owe video z Kamalą Harris, które obejrzano 1,2 mld razy. Widzowie bynajmniej nie skorzystali z narzędzi factcheckingowych czy community notes – mechanizmu dodawania informacji kontekstowych przez użytkowników, który miał zastąpić usuwanie szkodliwych treści.

Nie bez znaczenia pozostaje fakt, iż profil kontrowersyjnego przedsiębiorcy z ponad 200 mln obserwujących to najpopularniejsze konto w serwisie, zaś sam Musk poprosił inżynierów platformy, by algorytm częściej rekomendował użytkownikom jego tweety.

Zaangażowanie Muska w politykę

Działania właściciela Twittera (w międzyczasie przemianowanego na X) budzą sporo obaw także w samych USA – nie bez powodu.

Przedsiębiorca “odwiesił” konta osobom powiązanym ze skrają prawicą – łącznie z Alexem Jonesem, celebrytą promującym teorie spiskowe i fake newsy.

Zachęceni tym ekstremiści zaczęli chętniej korzystać z platformy, zaś Elon Musk zdecydował się wchodzić z nimi w interakcje.

W efekcie promujący miliardera algorytm zapewnił zasięgi i popularność skrajnej prawicy. Prawicowe tweety wyświetlały się również osobom, które w innych okolicznościach nigdy by na nie natrafiły.

Co więcej, Musk zaprosił z powrotem na Twittera samego Donalda Trumpa, zawieszonego wcześniej po ataku jego zwolenników na Kapitol z 6 stycznia 2021 r. Miliarder zaczął też wprost popierać Trumpa w wyborach prezydenckich, a w sierpniu tego roku przeprowadził z nim dwugodzinny wywiad na X.

Obecnie, tj. w październiku 2024 roku, Musk prezentuje się na swoim koncie z opisem jednoznacznie wskazującym jego poparcie dla Trumpa w nadchodzących wyborach prezydenckich, ze zdjęciem profilowym w czapce z popularnym u zwolenników Trumpa sloganem “Make America Great Again”.

Jednocześnie, gdy kandydatką na urząd prezydencki została Kamala Harris, jej zwolennicy nie mogli się cieszyć na platformie podobną pobłażliwością. Pojawiły się doniesienia o tym, że użytkownikom utrudniano obserwowanie profilu kandydatki.

Jedno z popularnych kont popierających partię demokratów, “White Dudes for Harris”, zostało oskarżone o manipulowanie platformą i zaklasyfikowane jako spam, inne – “Progressives for Harris” – tymczasowo zawieszone.

Teoretycznie mogło chodzić o kwestie błędu technicznego, ale – jak słusznie zauważa Hanna Murphy – w związku z licznymi zwolnieniami, jakich dokonał Musk w firmie, trudno rozstrzygnąć, co jest takim błędem, a co celowym działaniem. Przytacza słowa Eli Pariser z New_Public – “jeśli masz dużą władzę i nie działasz transparentnie, ludzie mają prawo się tym martwić”.

Działania miliardera siłą rzeczy cieszą konserwatywnych republikanów – i martwią pozostałych. Centrum Przeciwdziałania Cyfrowej Nienawiści (The Center for Countering Digital Hate) zwróciło uwagę na zasięg dezinformacji rozpowszechnianej przez Muska w okresie wyborczym, a pięciu sekretarzy stanów USA, zaniepokojonych błędnymi informacjami generowanymi w tym obszarze przez Groka, opartego na sztucznej inteligencji czatbota na X – wystosowało do Muska list otwarty.

Katie Harbath, specjalistka zajmująca się polityką i wyborami w social mediach (a także była dyrektor ds. polityki publicznej w Meta) przewiduje, że działania Muska raczej nie wpłyną na preferencje wyborców co do wybieranej partii, ale na frekwencje – już mogą. I mogą też prowadzić do przemocy, także tej offline.

Co dalej z X?

Niektórzy eksperci zwracają uwagę, że znaczenie X spada na rzecz konkurencji – Meta ma obecnie 2 mld użytkowników na Facebooku i uruchomiła Threads, przedstawianą jako konkurencja wobec platformy Muska. Tak czy inaczej rola socialmediów wzrasta, a prawodawstwo wciąż jest w powijakach.

Stany Zjednoczone, w przeciwieństwie do Unii Europejskiej, nie mogą bronić swoich obywateli za pomocą DSA, a amerykańskie firmy technologiczne powołują się nie tylko na pierwszą poprawkę do konstytucji gwarantującą wolność słowa, ale także na 230 sekcję tzw. Communications Act – ustawy federalnej, która zwalnia je z odpowiedzialności za hostowane treści.

Dzisiejszy stan to w dużej mierze wynik pobłażliwości władz względem Big Techów. Przez lata przymykano oko na awersję Doliny Krzemowej do odgórnych regulacji, zadowalając się zapowiedziami samoregulacji.

Obecna sytuacja pokazuje dość dobitnie, że samoregulacje nie działają i ograniczanie się do nich stanowi poważne niebezpieczeństwo nie tylko dla pojedynczych użytkowników, ale też dla całej demokracji.

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane teksty
Total
0
Share