Dlaczego wybory przez internet to zły pomysł?

Pandemia koronawirusa w Polsce nie odsunęła na dalszy plan polityki. Wprost przeciwnie – liczba zachorowań szybko zeszła na dalszy plan, gdyż w połowie kwietnia w mediach wybuchła dyskusja na temat tego, jak powinny wyglądać wybory prezydenckie, pierwotnie zaplanowane na 10 maja.
Fot. Element5 Digital / Unsplash

Pandemia koronawirusa w Polsce nie odsunęła na dalszy plan polityki. Wprost przeciwnie – liczba zachorowań szybko zeszła na dalszy plan, gdyż w połowie kwietnia w mediach wybuchła dyskusja na temat tego, jak powinny wyglądać wybory prezydenckie, pierwotnie zaplanowane na 10 maja.

19 kwietnia w niedzielę w programie “Kawa na Ławę” posłanka Platformy Obywatelskiej Izabela Leszczyna stwierdziła, że najbezpieczniejszą formą głosowania będzie głosowanie przez internet. Tym samym puszka Pandory została ponownie otwarta – a dyskusja, która wraca w różnych formach z przerwami, czasami jako straszak a czasami jako obietnica wyborcza, rozgorzała z nową energią. Dlatego warto, byśmy wyjaśnili sobie pewne rzeczy i wyciągnęli jedyny obecnie racjonalny wniosek – wybory przez internet to nie jest dobry pomysł.

Samo zagadnienie nie jest nowe – po raz pierwszy w polskiej przestrzeni publicznej pojawiło się na szerszą skalę w 2008 roku. O czym wówczas dyskutowano? Można przeczytać na blogu Piotra Waglowskiego. W skrócie: prof. Mirosław Kutyłowski zachęcał w artykule opublikowanym w “Gazecie Wyborczej” do tego, by wybory parlamentarne w 2011 roku odbyły się przez internet. VaGla stwierdził wówczas, iż obawia się “eksperymentów na żywym organizmie społecznym”. Pomysł negatywnie zaopiniował również polski oddział stowarzyszenia Internet Society.

“Niestety, doświadczenia innych krajów wprowadzających różne formy e-votingu (w tym, ale nie tylko, głosowanie przez internet) pokazują, że wprowadzanie nowych procedur i rozwiązań technicznych powoduje poważne zagrożenia dla procesu demokratycznego. Zwracamy uwagę na fakt, że nawet tak prosta z pozoru procedura jak rejestracja wyborców poprzez email zawiodła podczas ostatnich wyborów parlamentarnych – wielu polskich obywateli odeszło od urn wyborczych nie oddawszy głosu, gdyż wysłane przez nich emaile “zagubiły się” w cyberprzestrzeni. Zawiodły także systemy przesyłania informacji z zagranicznych komisji wyborczych do PKW” – napisało stowarzyszenie w liście do ówczesnego szefa PKW, sędziego Ferdynanda Rymarza.

Kolejną odsłoną dyskusji były wypowiedzi polityków Platformy Obywatelskiej z 2011 roku, którzy chcieli głosowanie internetowe wprowadzić w wyborach samorządowych w roku 2014. Miał to być pilotaż, potencjalnie prowadzący do umożliwienia głosowania internetowego w wyborach parlamentarnych i prezydenckich kolejnej kadencji, czyli… teraz.

Ostatecznie, głosowanie przez internet pojawiło się w programie wyborczym – niespodzianka – Platformy Obywatelskiej w 2019 roku. Propozycję tę jednak swoim wyborcom złożyła nie tylko PO – podobny postulat zgłosiła Konfederacja. Tak oto dążenie do cyfryzacji państwa i jego demokratycznych procedur może stworzyć nieoczywiste sojusze. Oba ugrupowania zgodnie twierdziły, że głosowanie w wyborach przez internet to praktyka powszechna na świecie, a Polska – nie oferując swoim obywatelkom i obywatelom takiej możliwości – jest w ogonie cywilizacji. Zweryfikujmy zatem kilka faktów.

“Standard w zachodnich demokracjach”, czyli gdzie?

Zespół serwisu Konkret24 postanowił zweryfikować tezy towarzyszące obietnicom wyborczym Platformy Obywatelskiej i Konfederacji.

Jak czytamy na stronach Konkret24,”Platforma Obywatelska w swoich wpisach nie doprecyzowała, które kraje traktuje jako “zachodnie demokracje”. Nie odpowiedziała także na pytania internautów, którzy dopytywali się o więcej szczegółów. Z tego powodu przeanalizowaliśmy obecność e-votingu oraz i-votingu we wszystkich krajach Unii Europejskiej, Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu oraz w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Szczegółowe i aktualne informacje na ten temat zbiera […] Międzynarodowy Instytut na Rzecz Demokracji i Wspierania Wyborów (Institute for Democracy and Electoral Assistance, IDEA). Założona w 1995 roku w Sztokholmie organizacja zrzesza członków rządów 33 państw, <<które demonstrują, na przykładzie swojego państwa, swoje przywiązanie do praworządności, praw człowieka, podstawowych zasad demokratycznego pluralizmu i umacniania demokracji>>”.

Na 175 państw monitorowanych przez IDEA, jedynie 35 z nich dopuszcza jakąkolwiek formę głosowania elektronicznego (e-voting, którego rodzajem jest głosowanie internetowe i-voting). Jak podkreśla Konkret24 – to dokładnie 20 proc. W Europie głosowanie elektroniczne możliwe jest w Belgii, Estonii (w całym kraju) i we Francji (częściowo, dla gmin powyżej 3,5 tys. mieszkańców).

Za przykład kraju, w którym głosowanie elektroniczne jest debatowane jako jedna z możliwości udziału w wyborach bardzo często stawiana jest Szwajcaria. Ciekawi jednak fakt, że e-voting nigdy nie został tam wdrożony w całym kraju – choć rozmowy i prace nad tym projektem trwają od ponad 20 lat. Dlaczego więc go nie ma? Nie przez nieudolność czy niemożność zrealizowania projektu – ale ze względu na zbyt duże ryzyka, które mu towarzyszą.

Estonia – model wzorcowy?

Estonia bardzo często przez wielbicieli idei głosowania przez internet jest stawiana za wzór wdrożenia, które zakończyło się – w oczach zwolenników – jednoznacznym sukcesem. Głosowanie przez internet jako jedna z form udziału w wyborach w tym niewielkim kraju bałtyckim jest dostępne od 2005 roku dla wszystkich obywateli. Główną motywacją towarzyszącą wdrożeniu głosowania przez internet w Estonii była chęć podniesienia frekwencji wyborczej – i niewątpliwie głosowanie przez sieć do tego się doskonale przyczyniło.

System opiera się na potwierdzeniu uprawnień do głosowania poprzez zeskanowanie dokumentu tożsamości w aplikacji na smartfonie (kiedyś stosowano do tego celu specjalne urządzenia, które wyborcy musieli nabyć samodzielnie, jeśli chcieli korzystać z możliwości głosowania przez internet), a następnie – oddaniu głosu po zalogowaniu się do przygotowanego przez państwo systemu. W teorii brzmi pięknie, ma jednak wady.

W 2011 roku w wyborach w Estonii jeden z wyborców oddał swój głos 500 razy. Sprawą zajęła się policja – nie stwierdzono intencji sfałszowania wyborów, a nieszczęśnik, który zagłosował wielokrotnie, okazał się testerem oprogramowania.

Problemem jest jednak również anulowanie głosów. Możliwości takiej nie mamy głosując tradycyjnie – w Estonii jednak osoby korzystające z głosowania przez internet mogą swój wybór cofnąć. W marcu 2019 roku na ponad 250 tys. oddanych głosów 120 anulowano. Niedużo? Istotnie, ale luka w systemie pozwalająca na manipulację wynikiem wyborów istnieje.

W listopadzie poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia ugrupowania EKRE Jaak Madison wezwał nowego ministra cyfryzacji Estonii do przeprowadzenia niezależnego audytu systemu do głosowania, gdyż zdaniem polityka i jego zwolenników w obecnym kształcie narusza on konstytucję. Wybory prowadzone w sposób tradycyjny, ale i internetowy nie spełniają warunku równości.

Kwestia cyberbezpieczeństwa, kwestia zaufania do systemu i państwa

Jak groźne dla państwa mogą być wybory elektroniczne przekonaliśmy się w 2016 roku w USA, gdzie wykorzystywane są maszyny do głosowania. Kwestia rosyjskiej ingerencji w procesy wyborcze, które zaowocowały zwycięstwem republikańskiego kandydata na prezydenta Donalda Trumpa do dziś jest szeroko dyskutowana, a pewnych wątków nadal nie wyjaśniono. W raporcie senackiej komisji ds. wywiadowczych USA czytamy, że Rosja hakowała systemy wyborcze we wszystkich 50 stanach.

Ingerencja w integralność wyborów jest tym, czego należy się obawiać nie tylko ze strony Rosji – coraz więcej państw na świecie posługuje się zlecanymi atakami hakerskimi do realizowania swojej agendy politycznej (Korea Północna, Iran, Chiny to tylko jedne z przykładów i najgroźniejsi obecnie aktorzy). Ryzyko realnego wpływu na przebieg głosowania to najbardziej oczywista z możliwych konsekwencji cyberataków na system wyborczy. Sam fakt możliwości manipulacji, jakie cyfryzacja procesu wyborczego otwiera przed cyberprzestępcami (niezależnie od tego, czy działają na zlecenie obcego państwa, czy jedynie przeciwników politycznych takiego czy innego kandydata lub ugrupowania) powinien być dla polityków wielkim sygnałem ostrzegawczym.

Dobrego systemu do głosowania przez internet nie da się napisać w parę tygodni (co pierwotnie zdaje się proponowała posłanka Leszczyna). Nie da się go nawet napisać w kilka miesięcy. Prace nad nim powinny trwać latami, z udziałem niezależnych środowisk eksperckich, społeczności testerów, a także – wyborców, bo to oni są “użytkownikiem końcowym” tej infrastruktury. To oni powinni rozumieć, jak działa system i mu ufać – a z zaufaniem do państwa, jak przekonujemy się obecnie niemal każdego dnia, jest w Polsce delikatnie rzecz ujmując, nie najlepiej. Tymczasem, poziom kompetencji cyfrowych w polskim społeczeństwie nie osiąga wartości szczytowych. Głosowanie metodą tradycyjną, z użyciem papieru, jest czymś, co jest dobrze znane i co jest zrozumiałe dla wszystkich biorących udział w wyborach.

Liczba nadużyć, których można dokonać w systemie, którego użytkownicy nie rozumieją mechaniki jego działania, jest ogromna. Czy głos, który oddaję, został zliczony? Czy głosuję anonimowo? Jaką mogę mieć pewność, że oddany przeze mnie głos nie zostanie przez kogoś bezprawnie zmodyfikowany? To podstawowe pytania, na które odpowiedzi powinni móc bez problemu uzyskać użytkownicy systemu do głosowania elektronicznego. Czy państwo polskie jest gotowe zagwarantować, że w tych kwestiach nie będzie wątpliwości?

Ostatecznie, zrozumienie tego, jak działa system i zaufanie do państwa, które jest jego operatorem to elementy kluczowe procesu wdrażania głosowania elektronicznego w jakiejkolwiek formie (nie mówiąc już o głosowaniu przez internet). Podobnie jak pewność, że wybory, w których bierzemy udział, są wolne i demokratyczne.

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane teksty
Czytaj dalej

Fact-checking dla każdego – jak nie dać się oszukać w sieci?

2 kwietnia obchodzimy trzeci już Międzynarodowy Dzień Fact-Checkingu, czyli weryfikacji informacji w mediach (również w internecie). Fact-checking to przede wszystkim odpowiedzialność dziennikarzy i wydawców, żyjemy jednak w czasach, w których wiele podmiotów celowo dezinformuje bądź wykorzystuje media do manipulacji odbiorcami na wiele różnych sposobów. Weryfikowanie informacji, które konsumujemy, to zatem powinność każdego z nas. Jak się do niego zabrać? Prezentujemy krótki poradnik.
Total
0
Share