Czy musimy uwolnić święta od ekranów?

Za sprawą smartfonów nawet podczas dużych rodzinnych spotkań ludzie siedzą wokół stołów wpatrzeni w telefony, zamiast ze sobą rozmawiać. Czy to jednak powód, aby całkowicie uwolnić święta od ekranów? Niekoniecznie.
Fot. Aleksei Ezhkov / Unsplash
Fot. Aleksei Ezhkov / Unsplash

Za sprawą smartfonów nawet podczas dużych rodzinnych spotkań ludzie siedzą wokół stołów wpatrzeni w telefony, zamiast ze sobą rozmawiać. Czy to jednak powód, aby całkowicie uwolnić święta od ekranów? Niekoniecznie.

Rok temu, z racji przebywania w swojej własnej bańce informacyjnej, konsumowałam sporo treści dotyczących świąt oraz naszego podejścia do technologii i relacji międzyludzkich. Czytałam czy to krótkie teksty, czy długie artykuły.

Jeden z odcinków podcastu Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa uznałam za na tyle trafny, że wszystkim go polecałam (i wciąż polecam – nawet, jeśli nie ze wszystkim tam się zgadzam). Nasłuchałam się też od różnych osób o magii świąt, znaczeniu bliskich, marnowaniu czasu w social mediach – i chociaż wśród moich okołoświątecznych wspomnień są też złe chwile, to trochę udzielił mi się nastrój.

A potem przyszły święta, których nie udało mi się uwolnić od ekranów. Z jednej strony czułam ogromne poczucie winy – że jako osoba z tej „antyekranowej” bańki informacyjnej nie potrafię przekonać rodziny do zmiany nawyków, z drugiej jednak żywiłam – i wciąż żywię – przekonanie, że w domu gospodarza obowiązują jego zasady, nadrzędne względem mojego podejścia do elektroniki. Po czasie postanowiłam więc przemyśleć sprawę – i spojrzeć na nią szerzej.

Wszechobecne ekrany niszczą nasze życie społeczne

Czy ekrany wpływają to, jak wyglądają nasze relacje społeczne? Zdecydowanie tak.

Zawłaszczały naszą przestrzeń i nasze relacje społeczne stopniowo, stanowiąc z jednej strony źródło rozrywki i spokoju, a z drugiej – synonim wygody i statusu.

Najpierw pojawiły się telewizory (chociaż pewnie poprzednie pokolenia mogłyby się pochwalić refleksjami dotyczącymi radia) z coraz większą liczbą programów. Popularny serial czy mecz emitowany o określonej godzinie potrafiły skutecznie oczyścić ulice z ludzi, nawet przy ładnej pogodzie.

Telefony, obecne zwykle u jednej osoby we wsi czy na ulicy, stawały się coraz powszechniejsze – z czasem każdy miał już swój i nie wypadało pukać do sąsiada z prośbą o użyczenie telefonu.

Potem pojawiły się pierwsze komputery, rozpowszechnił się internet – dostęp do niego był jednak dość drogi, a czaty czy listy dyskusyjne skupiały się wokół określonych tematów i społeczności, nie były natomiast – jak dziś – zdominowane przez firmy technologiczne.

Wszystko to jednak były rozwiązania stacjonarne, można był z kimś godzinami rozmawiać przez Gadu Gadu – ale wychodząc z domu trzeba było odejść od komputera. Co znamienne, ponad 20 lat temu potrafiłam spotkać się fizycznie z ludźmi mieszkającymi na drugim końcu kraju, poznanymi czy to za pomocą klasycznej, papierowej korespondencji, czy na internetowych listach dyskusyjnych. Obecnie zaś trudno skłonić do spotkania na żywo ludzi mieszkających w tym samym mieście – są zbyt zajęci smartfonami.

Z czasem pojawiły się telefony komórkowe. Sama pamiętam swoje święta sprzed ok. dwóch dekad. Akurat wchodziłam w nowy związek i nie przyszło mi do głowy, że może powinnam odłożyć swoją Nokię 3310 na czas świątecznej rodzinnej kolacji – chociaż te pięć lat wcześniej problem w ogóle by nie istniał, bo telefon stacjonarny siłą rzeczy zostałby w domu. Byłam tą osobą, która dobrze czuła się, podtrzymując kontakty przez internet czy SMSy, co przez ogół społeczeństwa było uważane za dość osobliwe, żeby nie powiedzieć: dziwaczne. Mimo to, 10 lat później to ja sama stałam się kimś, komu wszechobecność smartfonów przeszkadzała. Jakby została przekroczona jakaś niewidzialna granica.

To już nie były sytuacje, w których ktoś na minutę odwraca wzrok od stołu, żeby odczytać SMSa – a takie, w których ludzie na minutę łapią kontakt z rozmówcą, żeby na kolejne pół godziny zająć się telefonem.

Nie chodziło wtedy wcale o media społecznościowe, a o tańsze połączenia, za sprawą których podczas różnych spotkań rodzinnych czy towarzyskich prawie zawsze ktoś wisiał na telefonie – czasami ogarniając jakieś pilne sytuacje, częściej jednak załatwiając sprawy zawodowe czy rozmowy osobiste, ostentacyjnie okazując lekceważenie zgromadzonym.

Może dlatego, gdy w telefonach upowszechnił się internet, social media i komunikatory, nie zwróciliśmy na to uwagi? Ludzie wpatrzeni w ekrany podczas spotkań byli wprawdzie nieobecni duchem – szczęśliwie dla innych w końcu pozostawali też nieobecni głosem. Nie zajmowali uwagi reszty zgromadzonych przy stole trajkotaniem do współpracownika czy kolegi, więc rodzina czy grupa znajomych miała wreszcie szansę spokojnie porozmawiać.

Jak obecnie wygląda sytuacja? Wszyscy wiemy. Nawet, jeśli jakimś cudem uchowaliśmy się w analogowej bańce i problem osobiście nas nie dotyka, to wystarczy wystawić nos kawałek dalej – wsiąść do pociągu, udać się na konferencję, większe spotkanie rodzinne czy towarzyskie. Trudniej zagadać do współpasażera w pociągu, bo ten zwykle ma na sobie słuchawki, nie wypada zapytać na ulicy o drogę – bo przecież powinno się mieć GPS w telefonie, a nie zawracać głowę obcym ludziom. Rodzicom zwraca się uwagę, gdy ich dzieci w poczekalni zachowują się jak dzieci – tj. nie siedzą cicho i karnie z nosem wlepionym w ekran.

Swego czasu będąc w restauracji wyjęłam sobie robótkę na drutach – druga osoba i tak była zajęta scrollowaniem czegoś na ekranie, więc chciałam czymś zająć czas oczekiwania. Dowiedziałam się wtedy, jakie moje zachowanie jest dziwne, babcine i że powinnam po prostu zająć się telefonem „jak normalny człowiek”. Przypomniało mi to, iż w wieku nastoletnim nieraz byłam strofowana za przynoszenie książki do stołu – bo wiadomo, wspólne posiłki to wydarzenie społeczne i wypadałoby zająć się rozmową z ludźmi, a nie lekturą. Jakby przy rodzinnych posiłkach przeszkadzały wszystkie rozpraszacze – za wyjątkiem ekranów.

Możemy znaleźć setki czy tysiące materiałów dotyczących uzależnienia od social mediów czy smartfonów – i nie ma sensu ich tutaj przytaczać. Chyba na łamach TECHSPRESSO.CAFE nie trzeba nikogo przekonywać, że problem jest realny i że warto zadbać o higienę cyfrową. Pozornie wydaje się więc naturalne, że w okresie świątecznym można odpocząć od ekranów i zachęcać innych, by porzucili ekrany na czas spotkań z bliskimi. Tylko czy aby na pewno to dobry pomysł?

Wyjdźmy poza naszą bańkę

To rozwiązanie wydaje nam się oczywiste – ale dlatego, że patrzymy z punktu widzenia naszej bańki informacyjnej. Dodatkowo udziela nam się świąteczny nastrój – w tym lepszym i gorszym znaczeniu.

Z jednej strony więc wszędzie słyszymy świąteczne piosenki, podziwiamy dekoracje, czytamy o magii rodzinnych świąt i staramy się być dla siebie milsi. Z drugiej zaś marnujemy czas na inby o to, kto ma prawo ubrać choinkę i decydować o swoim domostwie. Z tego miejsca szczególnie nie pozdrawiam dziennikarzy-prowokatorów, którzy 24 grudnia nachodzą obcych ludzi w domach, próbując wprosić się na kolacje i przy braku powodzenia rozpisywać się na temat „katolików-hipokrytów” i ich „pustego miejsca przy stole”. Nie każdy w Polsce jest katolikiem, nie każdy obchodzi wasze święta, a puste miejsce przy stole wedle tradycji zostawia się dla bliskich zmarłych, a nie dla znudzonych dziennikarzy. Jakoś nigdy nie słyszałam, by dowolny reporter zorganizował prowokację w okresie przedświątecznym i oferował pomoc w przygotowywaniu potraw czy myciu okien, lub chociażby zaoferował mycie garów w zamian za to wproszenie się na Wigilię – więc zanim zaczniecie innym wypominać „katolicką hipokryzję” zastanówcie się, jak u was ta „miłość bliźniego” wygląda (koniec dygresji, ale musiałam).

Wracając do tematu – w grudniu nieraz patrzymy na okres świąteczny przez różowe okulary. Jeśli jednak to na nas spadają świąteczne przygotowania, nie mamy serdecznych relacji w rodzinie lub najzwyczajniej w świecie czujemy się zmęczeni i chcielibyśmy wreszcie odpocząć, to perspektywa spędzenia Gwiazdki w dużym rodzinnym gronie wcale nie wydaje się taka atrakcyjna. Żyjemy nie tylko tematem smartfonów – jeśli więc, zamiast patrzeć na święta z perspektywy środowisk higieny cyfrowej, spojrzymy na ekrany z perspektywy świątecznej – sprawa wygląda dużo bardziej skomplikowanie.

Świetny tekst, zahaczający o temat przygotowań świątecznych, napisała Natalia Waloch. We wcześniejszych latach w wielu miejscach także pojawiały się różne apele pisane czy to z punktu widzenia feministycznego, czy psychologicznego, a sprowadzające się do prostej konkluzji, że w okresie świątecznym bierzemy na siebie zbyt dużo obowiązków i znosimy zbyt wiele przykrości.

Dotyczy to zwłaszcza kobiet – bo to one tradycyjnie organizują święta. Nawet, jeśli bezpośrednio nie wezmą udziału w przygotowaniach, bo lata temu uciekły do dużego miasta – to one będą musiały podczas spotkań świątecznych wysłuchiwać tych wszystkich uwag dotyczących ich wagi, wyglądu, sposobu życia, liczby posiadanych dzieci i metod wychowawczych. Wiadomo, że ciotce czy dziadkowi wszystkie te docinki zbierały się przez cały rok, a Wigilia to jedyny czas, by dać im upust. Przecież nikt przy dzieleniu się opłatkiem nie obrazi się na szczerze życzenia „żebyś wreszcie zmądrzała” czy „żebyś wreszcie poszła po rozum do głowy i zaszła w ciążę” (nawet, jeśli nie planujesz dzieci lub od lat się o ciążę starasz). To kobiety po zakończonych posiłkach karnie powędrują sprzątać do kuchni, podczas gdy męska część rodziny rozsiądzie się wygodnie w fotelach, by rozmawiać o „męskich sprawach”.

Czy nam się to podoba, czy nie – nadal w wielu rodzinach święta wyglądają w ten właśnie sposób. Czy po przeżyciu tych wszystkich świątecznych „atrakcji” kobieta nie powinna mieć prawa do chociaż chwili dla siebie? Nawet, jeśli ta chwila oznacza film na Netfliksie, przeczytanie artykułu w internecie czy rozmowę z przyjaciółką na komunikatorze?

Ale problem dotyczy nie tylko kobiet. Święta to okres wzmożonego ruchu. Ludzie chcą odwiedzić mieszkającą daleko rodzinę – a wiadomo, że jak już dostaną urlop i zorganizują drogie przecież bilety na samolot, to spędzą u bliskich chociaż te kilka dni. Nieraz z dziećmi i współmałżonkiem, nieraz z zastrzeżeniem, że na miejscu spotkają kłótliwą kuzynkę czy nielubianego wujka.

Czasem jedziemy na święta ze świadomością, że przynajmniej jedno z rodziców jest wrogo nastawione do naszych wyborów życiowych. W praktyce więc albo nasz(a) partner(ka) i dzieci będą musieli cały czas znosić nienawistne uwagi, albo zostaną w domu, a my pojedziemy do rodziny sami. Tak czy inaczej będziemy skazani na komentarze tzw. „bliskich”, którzy wielokrotnie podkreślą, że rodzic to rodzina, a partner czy współmałżonek tylko po ślubie cywilnym to przecież „obca osoba”. Dlaczego niby po przyjęciu dostatecznej ilości obelg trzeba potulnie czekać na kolejne, zamiast po prostu – choćby i ostentacyjnie – uciec w smartfona? Powiem szczerze, że mimo całego mojego negatywnego podejścia do ekranów zabierających czas, zupełnie tego nie rozumiem.

Zmęczeni po podróży znajdziemy się w de facto obcym miejscu, bez możliwości odcięcia się od nadmiaru bodźców. Nasze dzieci także. Pół biedy, jeśli są z natury ekstrawertyczne, mają dobre relacje z naszą rodziną, a na miejscu trafią na zaprzyjaźnione kuzynostwo w podobnym wieku. Wtedy nawet nie będzie trzeba ich zachęcać, by nie zaglądały do smartfona – przejęte nowymi wrażeniami nie będą mieć na to czasu.

Jeśli jednak rodzina za naszymi dziećmi nie przepada, jeśli kuzynostwo nie zamierza spędzać z nimi świąt – bo samo tkwi całymi dniami z nosem w ekranie, to dlaczego zabraniać dziecku zajęcia się czymś, co lubi? To nie nasz dom z dostępem do wszystkich książek, gier, atrakcji sportowych czy zaprzyjaźnionych dzieciaków z okolicy. Wszelkie „uatrakcyjniacze” czasu zwyczajnie nie zmieszczą się do bagażu w dostatecznej ilości, zwłaszcza, jeśli bagaż trzeba też zapełnić prezentami. Telefon i tak ma się jednak przy sobie – można na nim pograć, poczytać czy obejrzeć film. Jeśli dziecko na co dzień używa elektroniki – to czy robienie mu przymusowego detoksu w najbardziej stresującym okresie w roku jest dobrym pomysłem? Moim zdaniem zdecydowanie nie. To samo dotyczy dorosłych.

Nie znaczy to, że nie warto się przejmować higieną cyfrową – wręcz przeciwnie. Jednak zmiany z nią związane warto wprowadzać świadomie i w sprzyjających okolicznościach. Okres okołoświąteczny, w którym zwykle mamy nadmiar zajęć i stresu, do takich nie należy.

Osobiście mam wyłączoną w telefonie większość powiadomień. Rozpraszają mnie. W zasadzie włączam je w tylko wtedy, gdy jadę z wizytą do rodziny – obu stronom łatwiej jest ogarniać logistykę będąc w kontakcie. Akurat w okresie świątecznym w tamtych stronach nie bywam – gdybym jednak jeździła, wygoda komunikacji byłaby dla mnie zdecydowanie nadrzędna względem „spędzenia świąt bez elektroniki”.

Niekiedy po drugiej stronie ekranu czekają na nas bliskie osoby. Takie, którym praca, sytuacja finansowa lub stan zdrowia nie pozwoliły być fizycznie z rodziną. Czasami to osoby schorowane, które spędzają swoje, być może ostatnie już, święta w domowym zaciszu lub szpitalu. Chciałyby cieszyć się wspólną wieczerzą w taki sposób, jaki jest dla nich osiągalny – choćby za pośrednictwem ekranu. Ma im się odebrać to prawo, bo ktoś przy rodzinnym stole uznał, że trzeba uwolnić święta od smartfonów?

W jednej z najtrudniejszych sytuacji siłą rzeczy znajduje się gospodyni. Musi nie tylko przetrwać święta, ale też je przygotować. W praktyce już od początku grudnia sprząta, robi zakupy, lepi uszka i pierogi, czy myje okna. Jeśli jest młodą matką, w międzyczasie zajmuje się niemowlakiem, pomaga starszym dzieciom w przygotowaniach do szkolnych czy przedszkolnych imprez, a później robi z nimi ciasteczka czy ozdoby choinkowe. Jeśli jest już starsza – ignoruje zalecenia lekarzy i pokonuje fizyczny ból, by sprostać oczekiwaniom rodziny – i swoim własnym. W jednym i drugim przypadku wymyśla też, co komu sprawić w prezencie, kogo gdzie ugościć, żeby nikt nie poczuł się urażony, pierze pościel, przygotowuje pokoje, przystraja dom.

Uznajemy więc, że przy tylu „atrakcjach” kolejna jej nie zaszkodzi i jak już posprząta po tym obiedzie pierwszego czy drugiego dnia świąt, to nie może nawet na chwilę zajrzeć na przysłowiowego Instagrama czy TikToka (jeśli lubi). Zamiast tego musi poświęcić czas i zasoby mentalne na logistykę organizacji czasu wolnego dla całej rodziny. Musi więc szukać gier analogowych, które wciągną zarówno 15-letnią nowoczesną feministkę, jak i jej konserwatywnego dziadka twierdzącego, że kobiety są na gry zbyt głupie. Kolejną resztkę nocy, zamiast na sen, powinna przeznaczyć na rozmyślania, jak przekonać dorosłych ludzi i ich dzieci, by odłożyli smartfona i poszli na spacer.

W imię czego? Poglądów obcych osób z internetu? Czy interwencji kogoś z rodziny, kto akurat zna się na higienie cyfrowej i przyjechał „na gotowe”? Moim zdaniem prawo do niezaharowywania się ponad granice wytrzymałości jest zdecydowanie nadrzędne wobec podejścia, że święta powinno się spędzić bez ekranów.

Nie chodzi o ekrany, a o relacje

Nie chodzi ani o to, by na siłę rezygnować ze smartfonów – ani by na siłę trzymać je przy świątecznym stole.

W rodzinie, w której panują dobre relacje, można temat spokojnie omówić, z szacunkiem dla wszystkich zainteresowanych. Można go też zignorować wierząc, że ludzie sami z siebie wprawdzie będą korzystać w święta z ekranów, ale nie będą ich nadużywać, bo chętnie spędzą czas z rodziną. Przy wzajemnym szacunku przysłowiowy nerd zasiądzie do stołu z osobą, która nie używa ani komputera, ani smartfona – i znajdą ze sobą wspólny język, nawet, jeśli następnego dnia jedno z nich spędzi pół dnia przed komputerem, a drugie wybierze spacer w deszczu.

Jeśli jednak osoby zgromadzone przy stole pozostają w – eufemistycznie rzecz ujmując – nie najlepszych stosunkach – to żadna kłótnia o smartfony tego nie zmieni. Siostrzeniec będzie rozkoszował się złośliwościami wobec ciotki, która nie odbiera telefonów z życzeniami, bo lepi pierogi, a sama ciotka odwdzięczy się wykładem na temat metod wychowawczych siostrzeńca, który ewidentnie jest złym rodzicem, skoro nie izoluje dzieci od internetu przynajmniej do 18-tki.

Jeśli ktoś przyjechał w rodzinne strony sam, bo rodzice nie tolerują jego partnera lub partnerki i nasłucha się uwag pod adresem tej „obcej osoby” – to nawet, jeśli nie wyjmie telefonu, świąt i tak nie będzie wspominać miło. Jest spora szansa na to, że odpyskuje, popłacze się lub zdusi w sobie emocje – ale całą sytuację odchoruje potem w inny sposób. Jeśli w rodzinie panuje zła atmosfera, to kwestia elektroniki niewiele tutaj zmieni – równie dobrze wszyscy mogą spędzić te dni z nosem w telefonach, albo odłożyć je, by skakać sobie do gardeł z jakichś innych powodów.

W tym miejscu powinnam pewnie napisać, że powinniśmy sami zadbać o dobre relacje z rodziną. Jednak… nie zrobię tego. Zewsząd słyszymy różne zalecenia i porady odnośnie tego okresu. Media i social media próbują nam mówić, czy obchodzić święta, jaki jest „jedyny słuszny” model spędzania czasu w te dni, znajdą się katolicy dowodzący, że święta nie istnieją bez wizyty w kościele i czytania Biblii oraz ateiści zbulwersowani tym, że inni ateiści stawiają choinkę i zajadają barszcz z uszkami, zamiast zasiąść do pizzy. Nasza bańka informacyjna dołoży swoje trzy grosze odnośnie higieny cyfrowej, inna dorzuci coś o ekologii, jeszcze inna – o etycznych zakupach. Świat offline i online zaatakuje nas instrukcjami, jak mamy się ubrać, przystroić dom, na co pozwolić dzieciom, a na co gościom. Będziemy dokładać dodatkowych powodów do stresu i innym, i sobie samym. Do naszej kolekcji wyrzutów sumienia dołączy kolejny kamyczek z napisem „nie zadbałe/am o dobre relacje z rodziną” – a zupełnie nie o to chodzi.

Jeśli jest jakiś dobry prezent, który możemy sobie sprawić na święta – to jest to odpuszczenie sobie samym. Na dobrych relacjach powinno zależeć wszystkim zainteresowanym stronom. Nie zawsze bliskie nam osoby to te same, z którymi łączą nas więzy krwi. Czasami mamy w rodzinie toksycznych ludzi, przy których hejterzy z internetu wydają się wzorem cywilizowanych norm – i to nie nasza wina. Możemy stanąć przed sytuacją, w której jedyną opcją na udane święta jest częste wiszenie na telefonie z kimś realnie bliskim po drugiej stronie słuchawki – albo w takiej, w której chcąc spędzić święta bez smartfonów zostajemy w domu z jedną, realnie bliską nam osobą, ignorując namolne prośby rodziny, żebyśmy przyjechali. I w obu tych sytuacjach nie powinniśmy czuć się winni. Mamy prawo czuć się w święta szczęśliwi – z ekranami czy bez nich.

Źródła

Jak uwolnić Święta od smartfonów? Podcast Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa
https://www.youtube.com/watch?v=1KhzL3UxqkM

Natalia Waloch, Starszy brat dostał na start mieszkanie i samochód, młodszy został z niczym. Nikt nie widział problemu – gazeta.pl, 29.11.2024
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177341,31500356,starszy-brat-dostal-na-start-mieszkanie-i-samochod-mlodszy.html

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane teksty
Total
0
Share