O czym nie przeczytasz w popularnych podsumowaniach 2024 roku?

Podsumowanie roku 2024 to nie tylko złe wiadomości – choć to one mogą dominować w medialnych nagłówkach. Czego nie dostrzegamy czytając mainstreamowe podsumowania?
Czy rok 2024 to tylko złe wiadomości? / Fot. Deepak Gupta / Unsplash
Czy rok 2024 to tylko złe wiadomości? / Fot. Deepak Gupta / Unsplash

Podsumowanie roku 2024 to nie tylko złe wiadomości – choć to one mogą dominować w medialnych nagłówkach. Czego nie dostrzegamy czytając mainstreamowe podsumowania?

Z kilku powodów nie jestem zwolenniczką medialnych podsumowań roku – chociaż rozumiem, że mają też swoje plusy. Stanowią dobrą bazę dla ludzi, którzy chcieliby zainteresować się tematem i „od czegoś muszą zacząć”, tudzież dla takich, którzy zrobili sobie przerwę od infosfery, a chcieliby mieć chociaż minimalną orientację w tym, „co w trawie piszczy.” Czy jednak poza tym mają jakikolwiek sens?

To już kwestia bardziej dyskusyjna – i to niezależnie od tego, czy chodzi o kwestie związane z technologią, cyfryzacją, ochroną prywatności – czy o dowolną inną tematykę. Branżowe podsumowania wydarzeń pełnią zupełnie inną funkcję, niż te czynione czy to prywatnie, czy nawet w ramach naszej firmy lub organizacji.

Po co komu podsumowania roku?

Analizując nasze życie w minionym roku, dajemy sobie czas na refleksje, którego nieraz, w pędzie życia prywatnego, zawodowego czy rozrywkowego, zwyczajnie brakuje. To potrzebne – dzięki temu widzimy, w jakim miejscu jesteśmy, dokąd zmierzamy i jaką drogą. Możemy się na spokojnie zastanowić, czy to miejsce, w którym chcemy być, wyobrazić sobie, gdzie chcielibyśmy znaleźć się za rok i przemyśleć, czy jesteśmy na właściwym kursie. Czy zrobimy to na początku grudnia, w Sylwestra, w lipcu na wakacjach czy w kwietniu podczas podróży samolotem, która zapewni nam chwilę na przemyślenia – to już sprawa drugorzędna. Ważne, żeby co jakiś czas przystanąć, zastanowić się nad naszym dotychczasowym życiem i albo dodać sobie samemu otuchy, że wszystko idzie tak, jak trzeba, albo opracować plan zmian – od kosmetycznych poprawek po życiowe rewolucje.

Podobna reguła ma też zastosowanie do pracy społecznej czy zawodowej. Analiza i planowanie to podstawy każdej dobrze zarządzanej firmy czy organizacji. Patrząc w przeszłość możemy spojrzeć zarówno na osiągnięcia, jak i na wpadki z większym dystansem. Czy akurat w okresie końca roku – to już zależy od branży.

Jednak podsumowanie wydarzeń z kraju czy polityki to trochę inna historia. Na swoje własne życie jako jednostka mamy wpływ, na swoje miejsce pracy – w różnym zakresie także, ale jaki wpływ ma przeciętny człowiek na sytuację geopolityczną, na działania korporacji czy partii politycznych, które dominują medialne doniesienia?

Rok zmarnowanych nadziei

Czytając medialne podsumowania roku z perspektywy grudnia łatwo popaść w przygnębienie czy poczucie bezsilności – widać w nich jak w lustrze wszystkie zawiedzione nadzieje.

Gdy swego czasu głośno wyraziłam obawę odnośnie tego, że Donald Trump wygra wybory w USA – zostałam wyśmiana, zarzucono mi nawet nie czarnowidztwo, a po prostu brak realizmu. Patrząc przez różowe okulary łatwiej widzieć pesymistyczne scenariusze jako coś nieprawdopodobnego. Dzisiaj, z perspektywy grudnia 2024 roku, nie jestem tak zdziwiona wynikami amerykańskich wyborów, jak moja rozmówczyni – żadnej z nas jednak nie jest do śmiechu.

Mija kolejny rok, w którym otaczały nas głównie złe wiadomości – od wycieków danych i działań zwykłych scammerów, poprzez dominację Big Techów i ich lekceważący stosunek do problemów, które stanowią, po manipulacje wyborcze i konflikty zbrojne. Kolejny rok trwa już wojna w Ukrainie, przez co poczucie zagrożenia w Polsce staje się bardziej namacalne. Analizowanie czy to tegorocznych katastrof wywołanych zmianami klimatu, czy sytuacji geopolitycznej bynajmniej nie sprawi, że zasiądziemy do świątecznych stołów w lepszych nastrojach.

Rok temu nowy polski rząd dopiero zaczynał działalność. Wielu miało nadzieję na nową jakość w polskiej polityce – zwłaszcza, że w poprzednich latach krytyka działań opozycji uchodziła za symetryzm i wspieranie PiS-u. Słuchając wypowiedzi niektórych miało się wrażenie, że nie analizują sytuacji politycznej własnego kraju, a opowiadają dzieciom bajkę o złym królu, który zostanie zastąpiony przez dobrego, dzięki czemu wszyscy będą już żyli długo i szczęśliwie.

Były więc nadzieje na lepszą i bardziej profesjonalną komunikację – czy to z ogółem społeczeństwa, czy z mediami lub organizacjami. Tymczasem już w styczniu na Onecie pojawił się artykuł o instrukcjach dla urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych pokazujących im, jak zbywać dziennikarzy. Potem było jeszcze gorzej. Obserwując profile dziennikarek i dziennikarzy w mediach społecznościowych, co jakiś czas można było natrafić na informacje, że ich pytania są po prostu ignorowane. Watchdog Polska zapytał o zarobki w telewizji publicznej – i otrzymał odpowiedź odmowną. W kwestii nowej jakości nowego rządu to by chyba było na tyle…

Rok rozczarowań

Była nadzieja na kontrolę nad służbami – skończyło się na deklaracjach i zwiększeniu uprawnień dla ABW. Służby będą mogły teraz blokować strony bez zgody sądu. Uczciwie przyznając – więcej możliwości zyskały w tym roku nie tylko służby specjalne, ale też policja czy opieka społeczna. Weszła w życie tzw. ustawa Kamilka – dzięki której pracownicy socjalni dostają prawo, teoretycznie dla dobra małoletnich, do odebrania rodzicom dziecka i umieszczenia go w opiece zastępczej bez wcześniejszej zgody sądu. Uwzględniając, że jednostki opieki społecznej podlegają władzom samorządowym – trudniej o lepszy straszak. Obywatel krytykujący lokalną władzę dwa razy się zastanowi, czy chce uzależniać dobro swojego dziecka od tego, czy lokalny pracownik MOPS-u będzie mieć wystarczająco silny kręgosłup moralny, by oprzeć się naciskom „z góry”.

Liczono na wyjaśnienie afery Pegasusa, czym miała zająć się specjalna komisja śledcza. Nie wnikając już w szczegóły jej realnego działania trudno nie odnieść wrażenia, że medialnie jest wykorzystywania jako rodzaj politycznych igrzysk, mających odwrócić uwagę od bardziej palących problemów.

Gdy ministrem cyfryzacji został Krzysztof Gawkowski, wielu wciąż miało nadzieję na zaostrzenie kursu względem Big Techów. Polityk Lewicy nieraz bowiem zarzekał się – i wciąż to czasami robi – że dostrzega płynące z ich strony zagrożenie, że korporacje technologiczne nie powinny układać nam życia, że woli stawiać na polskie startupy. Finałem są zdjęcia pracowników resortu w siedzibie Google’a, którymi politycy chwalą się w mediach społecznościowych.

Ogłoszony dumnie „rok higieny cyfrowej” nie przetrwał nawet tygodnia, gdy Krzysztof Gawkowski pod pretekstem warsztatów z cyberbezpieczeństwa postanowił ocieplić sobie wizerunek zdjęciami dzieci ze szkoły wrzuconymi na platformę Elona Muska. Teraz nie wiadomo, od czego zacząć i w jakich kwestiach uświadamiać bynajmniej nie szeregowego posła, a ministra cyfryzacji. Skupić się na tym, że ani X/Twitter, ani Google nie są polskimi startupami, czy lepiej na tym, że higiena cyfrowa nie jest tożsama z sharentingiem?

Minister cyfryzacji z poprzedniego rządu, Janusz Cieszyński, nie zajął się wdrożeniem Aktu o usługach cyfrowych – DSA, bo miał pilniejsze sprawy – nadchodziły wybory. Rozpoczyna się właśnie rok 2025, nowa koalicja rządzi już ponad 12 miesięcy – a DSA w Polsce wciąż nie zostało wdrożone. Jakby polscy politycy odpowiedzialni za cyfryzację realnie wierzyli, że przed zakusami Big Techów ochronią przyjazne gesty względem przedstawicieli korporacji czy uśmiechnięte zdjęcia w ich siedzibach, a nie unijne regulacje.

Niektórzy autentycznie żywili nadzieję, że nowa władza postawi na ekspertów, zamiast na konotacje rodzinne czy znajomości. Mimo to, prof. Piotr Sankowski przegrał konkurs na prezesa IDEAS NCBR z dr hab. Grzegorzem Borowikiem, który wprawdzie nie miał takich osiągnięć czy renomy jak znany profesor – ale znajomości najwyraźniej też miał inne.

Miał zostać upubliczniony kod mObywatela. Jeszcze za czasów poprzedniego rządu Tomasz Zieliński (szerzej znany jako Informatyk Zakładowy) pisał o kodzie aplikacji w kontekście dostępu do informacji publicznej – i chociaż wtedy dokumentu nikt nie zobaczył na oczy, nie wzbudziło to większych kontrowersji. Wszak wkrótce i tak spodziewaliśmy się opublikowania kodu na mocy osobnych przepisów.

Przecież nawet za władzy PiS-u idea, że publiczne pieniądze powinny być przeznaczone na publiczny kod nie budziła kontrowersji, a po aferze Pegasusa wydawało się oczywiste, że tylko w ten sposób można zbudować zaufanie Polek i Polaków do rządowej aplikacji.

Skoro więc władza zmieniła się na taką teoretycznie bardziej szanującą prawa człowieka i niby bardziej demokratyczną – pozostało tylko czekać… i się nie doczekać. Nagle plany co do upublicznienia kodu się zmieniły.

Regulacyjna próżnia

Jakieś nadzieje dawały w tym wszystkim unijne regulacje. DMA (Akt o rynkach cyfrowych) czy DSA znaliśmy już z wcześniej – i mogliśmy mieć nadzieję, że zaczną być egzekwowane, rok 2024 przyniósł nam Europejski akt o wolności mediów, dyrektywę dotyczącą pracy platformowej czy szeroko dyskutowany AI Act.

Czy jednak regulacje realnie coś zmieniły? Wydaje się, że kosztowały wiele trudu, przyniosły wiele nadziei – i jeszcze więcej rozczarowań.

Big Techy niespecjalnie się nimi przejmują. Chociaż rok 2024 to był rok wyborczy; mieliśmy nie tylko wybory prezydenckie w USA czy parlamentarne w UE, ale też szereg innych procesów wyborczych na całym świecie – to w social mediach w tym okresie w najlepsze rozpowszechniane były manipulacja czy dezinformacja, także te z wykorzystaniem sztucznej inteligencji. Platformy wykorzystywano do prowadzenia operacji wpływów. Jedno z głośniejszych w ostatnim czasie wydarzeń to wybory w Rumunii, które zostały finalnie unieważnione, a UE wszczęła dochodzenie w sprawie TikToka i jego w tym roli. To nie pierwsze postępowanie w sprawie technologiczniej korporacji – i z pewnością nie ostatnie.

Liczba moderatorów treści spadła, a przedstawiciele platform wprost przyznawali, że nie widzą powodu, bo zwiększać ich liczbę. Z całego świata napływają doniesienia o próbach ograniczenia wpływu platform na dzieci i młodzież, o szkodliwości Instagrama czy TikToka. Praktycznie we wszystkich mediach społecznościowych promowane są treści niebezpieczne dla użytkowników – czy to zachęcające do skrajnie ryzykownych działań, łącznie z takimi stanowiącymi zagrożenie dla ludzkiego życia, czy zwykłe oszustwa internetowe.

Jak bardzo Meta przejmuje się przepisami prawa czy bezpieczeństwem użytkowników, dobitnie pokazała niedawna sytuacja, w której CERT Polska ostrzegał przed oszustami działającymi na Facebooku. Platforma najpierw usunęła wpis CERT-u, potem wzięła się za inne konta opisujące całą sytuację, finalnie posunęła się nawet do zablokowania całego profilu portalu Sekurak. Bardzo trafnie całą sytuację podsumował Mateusz Chrobok, zauważając – nie bez racji – że Meta zachowuje się jak zorganizowana grupa przestępcza. Czerpie bowiem zyski z reklam opłacanych przez oszustów, nie widzi więc interesu w tym, by zdejmować ze swojej platformy ich nielegalne treści.

Szkoda czasu na branżowe podsumowania

Nie bez znaczenia jest też fakt, że przegląd najważniejszych wydarzeń roku w popularnych mediach siłą rzeczy będzie zestawem wybranych tegorocznych newsów pod clickbaitowymi nagłówkami, a nie rzetelną analizą. Niestety w dobie social mediów konsumujemy infosferę głównie za pomocą krótkich filmików, memów czy niewymagających tekstów. Najlepiej kliknie się to, co sensacyjne, niebezpieczne lub żenujące – i też to najlepiej się sprzeda. Nawet, jeśli w jakimś podsumowaniu 2024 roku zawieruszy się solidna analiza – czytelnicy nie poświęcą jej zbyt wiele uwagi… i będą mieć rację.

Nie zmieni też niczyjego życia zestaw kilku newsów z branży cyfrowej (czy z dowolnej innej), sklejony przez zupełnie obcą osobę między lepieniem pierogów, pilnowaniem dzieci i zastanawianiem się, jak w tym roku w święta (podsumowania pojawiają się przecież jeszcze przed końcem roku) nie urazić kuzyna czy teściowej.

Serwisy informacyjne zapełnią się treściami stworzonymi od niechcenia i klikanymi od niechcenia. Wielu w ogóle odpuści ich czytanie, wychodząc z założenia, że w okresie świąteczno-noworocznym są ważniejsze zajęcia.

Zamiast przypominać sobie, co powiedział Sam Altman, skupią się na lepieniu pierniczków z dziećmi, zamiast czytać o wyzwaniach z TikToka – posprzątają dom, a bardziej niż zdjęciami polityków zainteresują się tym, jakie chwile uwiecznić na prywatnych zdjęciach rodzinnych. Zamiast koncentrować się na sprawach globalnych, słusznie skupią się na bliskich i rodzinie.

Dobrych wiadomości szukaj w niszy

Nie chcę tutaj bynajmniej negować znaczenia „wielkiej polityki” – wręcz przeciwnie. Mało co tak działa mi na nerwy, jak ignorowanie roli korporacji, polityków, social mediów i innych dużych graczy czy krytykowanie ludzi, którzy patrzą im na ręce. Uważam, że warto mieć chociaż minimalną orientację w otaczającej nas rzeczywistości. Skupianie się wyłącznie na rodzinie i rozrywce sprawia, że ludzie stają się łatwym celem zarówno dla korporacji, jak i dla cyberprzestępców czy politycznych operacji wpływów.

Warto jednak zachować w tym jakąś równowagę. W cieniu makroskali zawsze żyje mikroskala – nasze życie nie zależy wyłącznie od medialnych globalnych wydarzeń. Nie chodzi tutaj tylko o życie zawodowe czy rodzinne, ale o tych mniejszych graczy, którzy codziennie wykonują ogrom niedocenianej, a ważnej, mrówczej pracy u podstaw.

Siłą rzeczy, w niejednym zestawieniu w ważnych serwisach informacyjnych znajdą się informacje o roku wyborczym i wzroście znaczenia skrajnej prawicy. Przeczytamy o operacjach wpływu z chińskim czy rosyjskim rodowodem, o politycznych sporach, o rosnącej roli sztucznej inteligencji, o masowych zwolnieniach w firmach technologicznych, o wyciekach danych, oszustwach, cyberatakach, dezinformacji na X/Twitterze czy niebezpiecznych wyzwaniach na TikToku. Przypomni nam się o Big Techach, które ignorują regulacje, politykach żyjących z tymi firmami w świetnej komitywie i młodych ludziach, którzy coraz więcej czasu spędzają w sieci, kosztem swojego dobrostanu intelektualnego, fizycznego i psychicznego.

A jakich informacji w takich zestawieniach nie będzie? Takich, które się nie klikną, które nie wieją grozą, bo są zbyt pozytywne, „nudne”, zniuansowane czy po prostu niszowe. Tyle, że nasze życie de facto toczy się właśnie w niszach i to ludzie z różnych nisz pracują nad tym, by było ono lepsze, lub przynajmniej bardziej znośne.

Czytają serwisy informacyjne zwrócimy więc uwagę na rosnącą liczbę incydentów cyberbezpieczeństwa – ale już nie na to, że może mieć ona związek z większą świadomością społeczną i łatwością w zgłaszaniu takich incydentów. Numer 8080 jest na tyle prosty do zapamiętania, że nie trzeba go nawet zapisywać w książce telefonicznej. W strategii cyfryzacji państwa, budzącej pewne kontrowersje i zawierającej głównie ogólniki, też można znaleźć pewne pozytywne detale.

W podsumowaniach przeczytamy o tym, że regulacje nie działają i są niedoskonałe – ale już nie o poszczególnych postępowaniach prowadzonych przeciwko korporacjom technologicznym, których było zbyt wiele, by sensownie je w takim zestawieniu upchnąć. Oburzymy się – słusznie – że VLOP-y zmniejszają liczbę moderatorów – pomijając drobny „szczegół”, że gdyby nie unijne regulacje, które nakazują platformom publikować raporty – w ogóle byśmy się o tym nie dowiedzieli. Umkną nam głosy społeczeństwa obywatelskiego – które pracuje nad tym, by prawo służyło ludziom, a nie firmom technologicznym. Mija kolejny rok, w którym lobbiści i znaczna część unijnych polityków próbowali przeforsować kontrolę czatu – i po raz kolejny im się nie udało. To bardzo dobra wiadomość, ale że stanowi część długiego i żmudnego procesu legislacyjnego – to nie kliknie się tak dobrze, jak wiadomość o tym, co palnął Elon Musk podczas wizyty w Auschwitz.

Czego jeszcze zabraknie w podsumowaniach roku w popularnych serwisach?

Nie będzie informacji o tym, że organizacje Internet. Czas Działać i Panoptykon zainterweniowały w sprawie skryptów śledzących na stronach instytucji. Nie przeczytamy, że Stowarzyszenie Demagog, które tworzy analizy, weryfikuje informacje i obala fake newsy, obchodziło 10 urodziny – ani o tym, że ich kontrowersyjna decyzja o współpracy z Metą czy TikTokiem przekłada się realnie na walkę z dezinformacją na tych platformach. Nie usłyszymy, że Fundacja Panoptykon działa już 15 lat, a w tym roku ma na koncie (we współpracy z innymi organizacjami) m. in. wygraną w sądzie z Facebookiem czy zwycięstwo przed TSUE w sprawie wymuszania zgody na reklamę behawioralną. Nie dowiemy się o działalności Watchdog Polska na rzecz jawności, przeciwko SLAPP-om czy innym nadużyciom, ani działaniach Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa pracującego z młodzieżą i oferującego nauczycielom darmowy program warsztatów z higieny cyfrowej. Umknie nam projekt Fundacji Nowej Wspólnoty, który pokazał, że Polacy, pomimo polaryzacji debaty publicznej i sprzecznych poglądów, potrafią ze sobą rozmawiać.

Nie dowiemy się o mrówczej pracy u podstaw, jaką codziennie podejmują zwykli ludzie: nauczyciele, psycholodzy, aktywiści, dziennikarze, czy poszczególni pracownicy różnych firm i instytucji wszystkich szczebli. Ktoś, mimo obawy o utratę pracy, nie ulegnie naciskom z góry, by nadużyć władzy. Ktoś z wysokimi kwalifikacjami wybierze pracę za grosze w jakimś NGO-sie, mimo, iż mógłby zrobić karierę i „duże pieniądze” w technologicznej korporacji. Ktoś inny nie tylko nie potraktuje szkolenia z cyberbezpieczeństwa instytucji jako zapchajdziury w planie dnia, ale też wytłumaczy trudniejsze zagadnienia współpracownikom. Lokalny aktywista poświęci swój prywatny czas i zorganizuje zajęcia z higieny cyfrowej w szkole czy bibliotece. Psycholog czy nauczyciel wychwyci niepokojące sygnały u uczniów w swojej szkole – i zareaguje. Użytkownik social mediów zgłosi dezinformację do weryfikatorów, a jakiś młody człowiek, zamiast scrollować filmiki na TikToku, pójdzie do cioci czy babci na herbatę i wytłumaczy jej, jak działają oszuści – dzięki czemu ta nie stanie się kolejną ofiarą internetowych wyłudzaczy.

Dobre wiadomości nie są tak łatwo uchwytne i mierzalne, jak te złe. Nie da się napisać „tylu a tylu nastolatków nie popełniło samobójstwa, chociaż o nim myślało, tyle a tyle osób nie dało się nabrać na oszustwo w internecie, tyle a tyle nie powieliło dezinformacji – bo wcześniej nauczyło się krytycznie podchodzić do wiadomości w socialmediach”.

Zmierzyć się nie da – można jednak zobrazować za pomocą bardziej namacalnej analogii. Po internecie krążą różne wersje opowieści o matce trójki dzieci, która zajmuje się dziećmi i domem, aż któregoś dnia słysząc, że siedzi w domu i nic nie robi, postanawia realnie nic nie robić. Finałem są płaczące dzieci i dom wyglądający, jak po przejściu tornada. Jak wyglądałaby przestrzeń internetowa, gdyby nie codzienna praca osób, których działań nie dostrzegamy i nie doceniamy?

Dobre wiadomości z ostatniego roku to nie te, które zobaczymy w nagłówkach dużych mediów – a to, co otacza nas w mikroskali na co dzień. Pozostaje pytanie, czy potrafimy to dostrzec i stać się tego częścią.

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane teksty
Total
0
Share