Po co nam wolność słowa?

W Tajlandii aktywistę skazuje się na wieloletnie więzienie za wpisy krytykujące monarchię, w Wenezueli zablokowano korzystanie X/Twittera – a jednocześnie to właśnie na tej platformie szerzy się mowa nienawiści i dezinformacja. Czy zatem nadal potrzebujemy wolności słowa w internecie?
Czy potrzebujemy wolności słowa? Fot. Greg Johnson / Unsplash
Czy potrzebujemy wolności słowa? Fot. Greg Johnson / Unsplash

W Tajlandii aktywistę skazuje się na wieloletnie więzienie za wpisy krytykujące monarchię, w Wenezueli zablokowano korzystanie X/Twittera – a jednocześnie to właśnie na tej platformie szerzy się mowa nienawiści i dezinformacja. Czy zatem nadal potrzebujemy wolności słowa w internecie?

Wolność słowa wydaje się dziś wyświechtanym frazesem, nadużywanym przez wszystkich – polityków różnych opcji, ekstremistów, władze polityczne, środowiska biznesowe. Wielu podkreśla rolę swobody wypowiedzi w internecie, jest też wielu zwolenników „pilnowania własnego nosa” i „niewychylania się”, którzy starają się trzymać z daleka od internetowych awantur.

My kontra oni

Polskie społeczeństwo zdaje się mieć do sprawy podejście mocno wybiórcze. Wolność słowa jest potrzebna, żebyśmy to MY mogli mówić to, co nam się podoba, argumentować, nieść „kaganek oświaty”, a czasem dać się ponieść emocjom. Emocje są ludzkie i naturalne – i równie naturalne wydaje się dać im upust podczas internetowych dyskusji. Jeśli po naszej stronie stanie jakaś osoba publiczna – dziennikarz, influencer, polityk – tym lepiej. Niech wykorzysta zasięgi dla dobra sprawy. Wolność słowa jest więc potrzebna i nie można jej ograniczać – ale pod warunkiem, że korzystają z niej „nasi”.


Co innego ONI. Ci drudzy, z przeciwnej strony barykady. Ci, z którymi albo w ogóle nie da się dogadać, albo czasami się da – ale nie we wszystkich aspektach. Bo się nie znają, są nieświadomi, niedouczeni, przepełnieni nienawiścią czy innymi negatywnymi emocjami. Uderzają w nasze poglądy, sposób życia i myślenia, działają przeciwko temu, co dla nas ważne – od światopoglądu, po gusta kulinarne czy preferencje sportowe. Generalnie „nie myślą” i skoro nie chcą zmądrzeć i zrozumieć, że są w błędzie, to lepiej, żeby zamknęli buzię, wyłączyli Facebooka i przestali działać wszystkim na nerwy. A jeśli mają po swojej stronie osobę publiczną – dziennikarza, influencera czy polityka, to już w ogóle skandal, bo zasięgi mogą zostać wykorzystane do szerzenia „wrogich” idei. Nikt nie będzie płakać, jeśli ich konto zostanie zablokowane, lub jeśli spotkają ich jakeś inne nieprzyjemności z powodu tego, co wypisują w internecie. Jakakolwiek próba czy to temperowania zbyt emocjonalnych głosów we własnej bańce, czy tolerowania głosów przeciwnych spotyka się nie tylko z oskarżeniami o brak solidarności (te można zrozumieć), ale też o symetryzm.

Wolność w internecie – jak obecnie wygląda?

Amerykańska organizacja Freedom House, zajmująca się zagadnieniami demokracji i wolności słowa, przygotowuje raporty o stanie demokracji czy wolności prasy – ale także wolności internetu.

Ich ostatnia publikacja w tym temacie obejmuje sytuację w 72 państwach (Polski nie uwzględniono) w okresie od czerwca 2023 do maja 2024 r. Zwraca uwagę nie tylko na „informacyjną próżnię” na terenach ogarniętych wojną, zabójstwa czy tortury w krajach autorytarnych, cenzurę internetu w Chinach czy Rosji – ale także na to, jak X czy Meta pośredniczą w manipulacji i dezinformacji, jednocześnie utrudniając lub uniemożliwiając organizacjom dostęp do narzędzi badających przejrzystość i procesy polityczne.

Raport FREEDOM ON THE NET 2024 – The Struggle for Trust Online (Wolność w sieci 2024 – walka o zaufanie online) pokazuje dla wielu nieoczywiste niuanse i zależności – wspomina np. o prorządowych węgierskich influencerach szkalujących opozycję przed eurowyborami.

Autorzy zwracają uwagę nie tylko na działania i możliwości władz państwowych, ale także firm technologicznych. Uwzględniają szerokie spektrum problemu – niezależne sądownictwo, przepisy dot. cenzury i cyberbezpieczeństwa, a także społeczne czy finansowe aspekty dostępu do internetu.

Z raportu płynie wniosek, że wskaźnik wolności internetu obniża się czternasty rok z rzędu. Największy wzrost w poprawie sytuacji odnotowano w Zambii, spadek w Kirgistanie, pierwsze miejsce zajęła Islandia, a ostatnie – ex aequo Chiny i Mjanma/Birma. Dokument zwraca uwagę na problem łamania praw człowieka w zakresie dostępu do informacji i wolności słowa zarówno w USA czy UE, jak i w krajach ogarniętych wojną.

W 3/4 objętych badaniem państw użytkownikom groziło więzienie za wyrażanie swoich myśli w sieci. W min. 43 krajach doszło do ataków fizycznych (w tym także śmiertelnych) powiązanych z aktywnością ich ofiar w internecie.

Rządy wprowadzały lżejsze lub ostrzejsze formy cenzury i inwigilacji, aby umocnić swoją władzę i uderzyć w krytyków – czy to tych ze społeczeństwa obywatelskiego, czy z opozycji. Obywatele 41 omawianych państw musieli zmierzyć się z tym, jak wygląda przestrzeń informacyjna w okresie okołowyborczym. I chociaż siłą rzeczy inaczej wyglądała sytuacja w krajach autorytarnych, a inaczej w tych demokratycznych – to wnioski nie są optymistyczne.

Freedom House zwraca uwagę na różne czynniki, jakie wpłynęły na infosferę – zarówno ze strony władz państwowych, jak i biznesu. W krajach autorytarnych reżimy fałszowały wybory, jednocześnie tworząc przekaz o ich rzekomo demokratycznym charakterze.

Jednak także w prawdziwych demokracjach sytuacja była niepokojąca – manipulowano przekazem, szerzyła się dezinformacja, a platformy social mediów promowały fake newsy, jednocześnie utrudniając pracę fact-checkerom. Internet wykorzystywano do operacji wpływów.

Jest też dobra informacja: w połowie omawianych przypadków w okresie okołowyborczym władze podjęły jakieś działania na rzecz poprawy sytuacji – poprzez egzekwowanie przepisów, czy wspieranie społeczeństwa obywatelskiego. Działały inicjatywy na rzecz weryfikacji faktów czy zwiększenia kompetencji cyfrowych, a także ograniczenia wykorzystania sztucznej inteligencji w kampaniach wyborczych. Jednak skutki tych działań były różne, często niewystarczające.

Wolny internet – szansa czy zagrożenie?

Publikacja wskazuje na szereg czynników i zależności pokazując, jak skomplikowane jest omawiane zagadnienie i jak wielu aktorów może wykorzystywać zarówno cenzurę i inwigilację w celu ograniczenia wolności słowa – jak i samą wolność słowa, w celu uderzenia w swoich odbiorców czy przeciwników.

Można to zaobserwować nie tylko w przypadku państw omawianych w raporcie. Granica między krytyką a pomówieniem jest dość cienka. Krytykowani politycy czy przedstawiciele biznesu w trosce o swoje dobre imię nieraz kierują sprawy do sądu. A – jak dowodzi HFPC – sprawy za błahe wpisy na Facebooku, krytykujące lokalną władzę, mogą wywołać „efekt mrożący” wśród przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego.

Religijny ekstremista nawołujący do odebrania praw kobietom czy kamieniowania osób LGBT w swoich słowach nie dostrzeże mowy nienawiści, lecz przejaw „wolności religijnej”. Politycy w kampaniach wyborczych wykorzystają social media oraz sztuczną inteligencję do manipulacji i dezinformacji, a aktorzy z zewnątrz chętnie będą podsycać korzystne dla siebie narracje.

Przedstawiciele biznesu często powołują się właśnie na wolność słowa, by bombardować reklamami swoich odbiorców. Także takich, którzy woleliby danych reklam nie widzieć, lub którzy nie powinni ich widzieć z racji wieku lub innych okoliczności.

Algorytmy platform internetowych podsuwają nastolatkom treści promujące samobójstwa czy samookaleczanie, wyświetlają treści budzące w użytkownikach niepokój (vide przypadek pani Joanny opisany przez Fundację Panoptykon, o którym pisaliśmy na łamach TECHSPRESSO.CAFE w tym tekście), promują polaryzujące treści. Czy to jest wolność słowa, której chcemy?

Dlatego – jak zauważają autorzy raportu – wolności internetu trzeba bronić, ale przy zachowaniu istotnych dla demokracji standardów, takich, jak przestrzeganie praw człowieka oraz zagwarantowanie przejrzystości – i samego procesu demokratycznego, i działań platform internetowych. Istotne jest zaangażowanie społeczeństwa obywatelskiego, promowanie działań edukacyjnych czy fact-checkingowych oraz tworzenie stosownego prawa – łącznie z regulacjami dotyczącymi sztucznej inteligencji.

Mamy prawo do wolności internetu. Korzystajmy z niego mądrze

Jest jeszcze jeden ważny aspekt, którego nie można pominąć.

Historia uczy, że omawiany raport, podobnie jak wiele mu podobnych, sam ma szansę stać się narzędziem manipulacji. Przedstawiciele reżimów wykorzystają informacje o zagrożeniu dla procesu wyborczego w USA, czy francuskiej blokadzie TikToka w Nowej Kaledonii, by zarzucić zachodnim demokracjom cenzurę, hipokryzję i grzmieć „to u nas, a nie u nich, jest prawdziwa demokracja” – a i w krajach zachodnich pewnie znajdą się środowiska, które te narrację podchwycą: albo wprost powielą, albo zrobią z autorów raportu „pożytecznych idiotów”.

Tyle, że praktycznie wszystko może stać się narzędziem operacji wpływu – ale to od społeczeństw zachodnich zależy, jak na taką operacje zareagują. Mieszkańcy Chin, Iranu czy Rosji nie mają takiego dostępu do informacji, jak my. Nie przeczytają tego raportu, a analogiczny dokument się u nich nie ukaże. Cenzura nie dopuściłaby do jego powstania.

W zachodnich demokracjach, jak ułomne i niedoskonałe by nie były – takie publikacje wciąż powstają, wciąż można krytykować polityków, rządy czy korporacje i nawet, jeśli nie dzieje się to bez problemów – to skala tych problemów jest nieporównywalnie mniejsza od tych, jakie mają dziennikarze czy aktywiści na terenach ogarniętych wojną czy w autorytarnych reżimach.

Paradoksalnie to, że możemy czytać o antydemokratycznych działaniach władz i biznesu świadczy o tym, że nasza słabnąca demokracja wciąż jest silna. Jako społeczeństwa demokratyczne mamy zdecydowanie większe możliwości, by nie paść ofiarą manipulacji. Korzystajmy z nich.

Państwa i firmy mogą wprowadzić różne mechanizmy mające na celu poprawę sytuacji. Powinny promować wolność wypowiedzi i dostęp do informacji, przy jednoczesnym zachowaniu przejrzystości, ochronie prywatności i przeciwdziałaniu dezinformacji. Treści w internecie powinny być wiarygodne, różnorodne i dobrej jakości. Jest także istotne, aby rządy i platformy społecznościowe ułatwiły działanie przedstawicielom społeczeństwa obywatelskiego – podczas gdy obecna praktyka nie sprzyja pracy aktywistów.

Ale, my jako obywatele też nie pozostajemy bezradni wobec zagrożeń. Wprawdzie nie jesteśmy – i nigdy nie będziemy – w 100 proc. odporni na działanie manipulacji czy algorytmów, ale to nie oznacza, że mamy się całkowicie oddać w ich władanie.

Możemy zadbać o naszą higienę cyfrową. Wspierać organizacje zajmujące się fact-checkingiem czy prawami cyfrowymi. W miarę możliwości wybierać alternatywne i bardziej demokratyczne social media (np. fediwersum), lub przynajmniej bardziej świadomie korzystać z tych korporacyjnych. Stać się dojrzalszymi użytkownikami internetu, którzy wiedzą, jak działają manipulacja, dezinformacja, kampanie wyborcze, operacje wpływu, algorytmy social mediów i korporacje – i przez to stać się bardziej odpornymi na ich działania.

Źródła:

Funk, Vesteinsson, Baker, Brody, Grothe, Agarwal, Barak, Loldj,
Masinsin, Sutterlin eds. Freedom on the Net 2024 – Freedom House, 2024, freedomonthenet.org
Anna Obem, Maria Wróblewska, Martwisz się o zdrowie? Facebook nie pozwoli ci o tym zapomnieć – panoptykon.org, 7 grudnia 2023
Kanał „Dla Ciebie” na TikToku rozpowszechnia wśród młodych osób treści szkodliwe dla zdrowia psychicznego – amnesty.org.pl, 7 listopada 2023
ETPC rozpozna kolejne polskie skargi dotyczące spraw karnych ingerujących w wolność słowa – hfhr.pl, 28 października 2024

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane teksty
Total
0
Share